Raz kozie śmierć...

Monika  •  05/02/2013  •  Komentarze

Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek taka strona powstanie. Wykupienie domeny www.monikalada.pl chodziło mi po głowie w kontekście kilku projektów, głównie zawodowych. Pomysły były różne, ale jeszcze kilka miesięcy temu do głowy by mi nie przyszło, że zawartość tej strony będzie akurat taka. Los jest jednak przewrotny, o czym – także w kontekście stwardnienia rozsianego – zdążyłam się już przekonać…

We wrześniu 2012 roku jechałam pociągiem z Zarośla (to nazwa przystanku kolejowego w miejscowości Brzozowe Błota, w której mieszkam) do Czerska na wizytę kontrolną u lekarza. Moje zdrowie szwankowało od dawna, jednak nic nie wskazywało na jakąkolwiek chorobę neurologiczną… Przynajmniej pozornie, bo lekarze twierdzą, że liczba i charakter zmian, jakie widać w wynikach rezonansu magnetycznego, wskazują, że zachorowałam na SM znacznie wcześniej niż w październiku 2012 roku.

Jak zwykle, po drodze czytałam gazetę. Tym razem „Newsweeka”, w którym trafiłam na ten artykuł o stwardnieniu rozsianym … Artykuł, który bardzo mocno wrył mi się w pamięć. Do teraz pamiętam, że pomyślałam wtedy: jak dobrze, że takie tragedie mnie nie spotkały. Wielu rzeczy mogłam się spodziewać, wielu obawiać. Ale do głowy by mi wtedy (ani w żadnym innym momencie w przeszłości) nie przyszło, że to ja mogę zachorować na SM.

Wtedy, w pociągu, szczególnie zwrócił moją uwagę ten fragment artykułu: Zanim jeszcze Arkadiusz Pisarkiewicz przez chorobę [SM – przyp. M.Ł.] stracił czucie, pracę, żonę i mowę, zapytał kiedyś: – Mamo, czy to prawda, że ty mi tego życzyłaś? Niestety, na to wygląda. Gdy lekarze nie byli jeszcze pewni, czy syn ma guza mózgu, czy stwardnienie rozsiane, Halina Pisarkiewicz pomyślała: >>Boże, żeby to tylko nie był guz<<. Teraz jest w rozpaczy. Wolałaby guza.

Raptem kilkanaście miesięcy wcześniej widziałam, jak na guza mózgu (glejaka) umiera człowiek z bliskiego mi otoczenia. Jeździłam wtedy z wynikami Jego badań po najlepszych ośrodkach zajmujących się tego typu nowotworami – lekarze w każdym z nich rozkładali ręce... Gdańsk, Poznań, Bydgoszcz, Warszawa, Lublin… Nie udało się. Pierwszy raz spotkałam się z taką bezradnością medycyny. A czytając ten artykuł, byłam wstrząśnięta. O stwardnieniu rozsianym nie wiedziałam zbyt wiele, ale jeśli ta choroba miałaby być gorsza niż guz...

Kilkanaście dni później, leżałam na izbie przyjęć Szpitala Wojskowego w Bydgoszczy, a lekarz nie umiał powiedzieć, czy to guz, wylew czy jakaś choroba neurologiczna . Nikomu nie życzę takiej niepewności. Te pierwsze godziny w szpitalu były dla mnie o wiele gorsze niż usłyszana później diagnoza: po kolejnych kilku dniach, już w szpitalu w Gdańsku, lekarz powiedział mi, że to jednak stwardnienie rozsiane. Mimo wszystko - jakkolwiek absurdalnie to brzmi - odetchnęłam z ulgą. Chociaż łzy same leciały mi wówczas z oczu.

A teraz? Udało mi się zakwalifikować do programu leczenia refundowanego przez NFZ. Od 9 tygodni wstrzykuję sobie domięśniowo Interferon beta-1a (Avonex). Ta substancja powinna (o ile zadziała - niestety pomaga tylko ok 30% chorych na SM) spowalniać przebieg mojej choroby. Do tego, już bez pomocy NFZ, dbam o rehabilitację. Staram się wrócić do sprawności sprzed października i przygotować mięśnie na kolejne zaostrzenia choroby. Każda godzina rehabilitacji teraz to dla mnie ogromna nadzieje na normalne życie także w przyszłości. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, niedługo rozpocznę także regularną prywatną pracę z neurologopedą.

Będę walczyć. I kropka. :-)

PS Za przekazanie 1 % podatku i/lub rozpropagowanie mojej strony, wszystkim naraz oraz każdemu z osobna, serdecznie DZIĘKUJĘ! Dobro powraca! ;-)

comments powered by Disqus